Wprowadzenie:
To
historia 15 letniej krukonki - Eleny Elfain, uczęszczającej do Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie kilka lat po Harrym Potterze. Po śmierci Snape’a,
dyrektorem został nowo przybyły Antoniusz Blake, wesoły blondyn po 40-tce.
- Szybciej, Eleno! Dobrze wiesz, że jeśli
spóźnimy się na eliksiry, Slughorn da nam dodatkową pracę domową! Nie chcę
spędzić wieczoru mieszając w kociołku – poganiała mnie Ivanne Louis, moja
najlepsza przyjaciółka.
- No przecież już idę! Nie mogę pozwolić,
żeby Cedric Whitford, najprzystojniejszy z gryfonów zobaczył mnie taką
potarganą! – odpowiedziałam, przeczesując swoje długie i proste blond włosy. –
Gotowa!
- No nareszcie, idziemy – zakomenderowała,
przestraszona wizją karnej pracy domowej Ivanne. Wyszłyśmy przez wielkie,
drewniane drzwi z pokoju wspólnego i zbiegłyśmy po schodach północnej wieży,
gdzie znajdował się salon Ravenclaw, rozwodząc się nad pięknymi oczami Cedrica.
- Mówię ci, nigdy nie widziałam
piękniejszych, zielonych oczu! – westchnęłam.
- Idealnie pasują do tej jego brązowej
czupryny! – zachwycała się Ivanne, jedną ręką bawiąc się swoimi długimi,
kasztanowymi włosami, a w drugiej trzymając kociołek, w którym miała podręcznik
i różdżkę.
- No! – przyznałam. – A tak zmieniając
temat, nie wie czemu aż tak przejmujesz się tymi eliksirami, to pierwszy dzień
szkoły, zaledwie wczoraj było rozpoczęcie roku, na pewno nic nam nie zada…
- No nie wiem, Eleno… Ty jakoś sobie
radzisz na lekcjach Slughorna, ale ja nie…
Eleno? Co to za uśmiech? Zawsze masz taki jak coś kombinujesz…
- Słyszałam od Kate Pirsone, że wpadłaś w
oko Scottowi Williamsowi, wiesz temu blondynowi z Gryfindoru. Możesz go
poprosić o pomoc – powiedziałam z błyskiem w oku.
- Serio? – ożywiła się Ivanne. Uważała
Cedrica za nieziemsko przystojnego, ale to w Scottcie była zakochana. - Tak się
cieszę! A co jeśli Kate żartowała? Może tak naprawdę nie podobam mu się… -
zaczęła desperować, wymachując nerwowo kociołkiem tak, że wypadła jej różdżka i
poturlała się po schodach, prowadzących do lochu. – O nie! – pisnęła i pobiegła
po nią.
- Tego szukasz? – spytał ze złośliwym
uśmieszkiem Eryk Goldenson, wysoki, niezwykle irytujący i wredny ślizgon,
bawiąc się różdżką Ivanne.
- Oddawaj to, Goldi! – powiedziała gniewnie.
- Nie mów do mnie Goldi! – warknął,
nienawidzący tej ksywki chłopak. Zmierzył ją wrogim spojrzeniem swoich bladych,
błękitnych oczu.
- Oddawaj to! – powtórzyła.
- Pomyślmy… - udał, że się zastanawia. –
Nie! – powiedział, unosząc trzymającą różdżkę dłoń. – Jeśli ją chcesz, to sama
musisz ją wziąć! – zaśmiał się szyderczo, gdy Ivanne podskoczyła, aby odzyskać
zgubę. Wycelowałam swoją różdżkę w jego tors.
- Albo oddasz Ivanne jej własność, albo
zawiśniesz do góry nogami przed całą szkołą – zagroziłam nie spuszczając moich
niebieskich oczu z chłopaka.
- Już się boję, Elfein – posłał mi
szyderczy uśmieszek, Ivanne nadal próbowała odzyskać swoją
różdżkę.
- Liczę do 3 – powiedziałam chłodno. – 1…
2…
- Drętwota! – zawołał, celując we mnie.
Uchyliłam się w ostatniej chwili.
- Levicorpus! – opowiedziałam, ale niestety
Eryk rzucił jakieś zaklęcie, które odbiło mój czar, przez co trawił w ścianę.
- Jęzle! –(powoduje przyklejenie się języka
do podniebienia, co uniemożliwia mówienie, itp.) zawołał pewny siebie. Uchyliłam
się szybko, a w mojej głowie pojawił się pewien pomysł.
- Flagrante! - (zaklina przedmiot tak, że
dotknięty przez kogokolwiek rozgrzewa się do wysokich temperatur) zawołałam.
Różdżka Ivanne w ręku chłopaka rozgrzała się do czerwoności, ślizgon syknął z
bólu i upuścił ją na ziemię.
- Jeszcze tego pożałujesz! – warknął i
odszedł.
- Nox – (odwołuje niektóre zaklęcia)
wycelowałam w dopiero co odzyskaną różdżkę.
- To było piękne! Wyraz twarzy tego
karalucha… bezcenne! – powiedziała uradowana Ivanne. Po chwili spojrzała na
zegarek – O nie! Jesteśmy już spóźnione! – pisnęła.
- Jeśli nie wejdziecie do klasy przede mną,
to tak, panno Louis – powiedział, stojący za naszymi plecami Slughorn. – Już,
na lekcje! – ponaglił, a my, zdziwione jego uprzejmością, pobiegłyśmy to
rzeczonej klasy.
- Uff, udało się – westchnęłam z ulgą,
siadając przy naszym stoliku, pomiędzy Ivanne a Damonem Smithem –moim drugim
najlepszym przyjacielem.
- Gdzie wy byłyście? – spytał chłopak.
- Żałuj, że nie widziałeś jak Elena utarła
nosa temu bałwanowi, Goldenonowi – powiedziała z uśmiechem Ivanne, zerkając co
jakiś czas na Scotta Williamsona.
- Serio? – spytał ożywiony, a w jego
brązowych oczach pojawił się błysk zaintrygowania. – Co mu zrobiłaś?
Już chciałam odpowiedzieć, ale w tym momencie
do naszego stolika podszedł Slughorn i grzmotnął w niego tzn. „bagietką”, do
mieszania eliksirów.
- Zdaje się, że przerwa minęła… -
powiedział, patrząc na nas srogo.
- Przepraszamy – mruknęliśmy chórem, a
profesor odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Dziś będziemy przygotowywać wywar żywej
śmierci. To nie łatwy eliksir, odkąd ja tu pracuję, tylko 2 uczniom udało się
go przyrządzić dokładnie tak jak chciałem. Jednym z nich był, zapewne wam
znany, Harry Potter – powiedział. W górę powędrowała ręka Victorii z Ravenclaw.
– Tak, panno Miling? – udzielił jej głosu.
- Przepraszam, ale czy tego eliksiru nie
powinniśmy się uczyć dopiero za rok? – spytała nieśmiało.
- Jeśli tak ci powiedział twój brat Austin,
to możesz mu powiedzieć, że jeśli nie spałby na co drugiej lekcji ze mną to,
wiedziałby, że wywar żywej śmierci poznaje się na piątym roku – odparł, a
Victoria spłonęła rumieńcem. Slughorn kontynuował prowadzenie zajęć – Potrzebne
składniki znajdują się na waszych stolikach. Radzę wam stosować się do instrukcji
zawartej w podręczniku. Zerknęłam do książki. Gorzej być nie mogło.
***
- Wszystkie są beznadziejne – powiedział
zawiedziony Slughorn. – No ale trudno, na dziś już koniec.
Zabrałam swoje rzeczy i gdy chciałam odejść
od stołu i mojego nieudanego wywaru, który jakoś tak dziwnie zalatywał
mieszaniną starej ryby i zgniłych jaj, podszedł do mnie Cedric. Serce zabiło mi
szybciej.
- Zostawię was samych – szepnęła Ivanne
tak, że tylko ja mogłam to słyszeć, po czym odeszła.
- Cześć – przywitał się gryfon.
- Hej – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Co powiesz na wspólny lunch, sam na sam,
na błoniach? – spytał z błyskiem w oku.
- Jasne, z przyjemnością – odparłam. Byłam
w siódmym niebie. Podał mi ramię, a ja złapałam się go i poszliśmy tak razem na
zewnątrz.
- Prawie jesteśmy na miejscu, spodoba ci
się – powiedział uśmiechnięty, prowadząc mnie przez błonia. Widocznie naprawdę
chciał, żebyśmy mieli chwilę tylko dla siebie.
- Teraz też jest fajnie, tak idąc ramię w
ramię – powiedziałam, a on uśmiechnął
się jeszcze szerzej.
- To tutaj – oznajmił w końcu, a moim oczom
ukazał się wielki koc, bogato zastawiony najróżniejszymi smakołykami. Nad nami
magicznie wisiała girlanda z kwiatów.
- Łał! Jest naprawdę pięknie! – przeniosłam
spojrzenie z koca na Cedrica – Kiedy to zaplanowałeś? – spytałam, on zarumienił
się lekko.
- Oj jeszcze przed wakacjami zbierałem się
na odwagę, ale ty wszędzie chodziłaś z Damonem i pomyślałem… - uśmiechnął się
niewinnie.
- Że jest moim chłopakiem? – dokończyłam za
niego. – Damon jest tylko moim przyjacielem. Nie jesteśmy parą.
- To mi ulżyło! Czyli mam rozumieć, że
jesteś wolna? – spytał z olśniewającym uśmiechem, za którym szalała połowa
gryfonek z naszego rocznika.
- Tak… - spojrzałam na niego zalotnie.
Cedric złapał mnie za rękę.
- Chcesz być moją dziewczyną, Eleno Elfein?
– spytał, a wyglądał przy tym na równie szczęśliwego jak ja.
- Oczywiście! – zgodziłam się, a on objął
mnie czule w pasie. – Nawet nie wiesz jak długo mi się podobasz.
- Na pewno nie dłużej niż ty mi – przytulił
mnie mocniej. Kiedy się już od siebie oderwaliśmy, chłopak skinął zachęcająco
na nasze drugie śniadanie i dodał - Bon appétit! – uśmiechnęłam się i usiadłam
koło niego.
- Dyniowe paszteciki, mniam ! Skąd
wiedziałeś, że to moje ulubione jedzenie ? – spytałam.
- No wiesz... Przeprowadziłem mały ‘’wywiad
środowiskowy’’, a to znaczy... poprosiłem moją siostrę, Lexi, żeby poprosiła
Victorię Miling, aby wybadała w rozmowie z Ivanne twoje ulubione rzeczy –
posłał mi kolejny olśniewający uśmiech. Zabraliśmy się do jedzenia. Atmosfera
była super, ciaglę rozmawialiśmy, śmialiśmy się i żartowaliśmy, gdy nagle niebo
zaszło ciemnymi chmurami. Momentalnie rozpętała się burza. Nie byłam typem
panikary, ale czułam, że to nie było zwyczajne zjawisko pogodowe. Jako córka
aurorów, doskonale wiedziałam, kiedy coś się święci oraz kiedy coś ma związek z
czarna magią. Teraz był ten moment.
- Cedricu, wracajmy szybko do zamku –
powiedziałam.
- Ja tam lubię takie klimaty, na pewno
zaraz przejdzie, ale jeśli chcesz to wracamy – odparł, wzruszając ramionami.
Podał mi ramię i szybko oddaliliśmy się do zamku. Cały czas oglądałam się za
siebie niespokojnie.
- Coś nie tak ? – spytał zaniepokojony
gryfon.
- Nie... Wszystko w porządku... –
skłamałam. Nie chciałam go niepokoić, choć w tym przypadku nie było mowy o
pomyłce. To nie była zwykła burza, wiedziałam, że coś się święci. Początkowo
chciałam iść z tym do profesora Blake’a, lecz postanowiłam, że lepiej będzie
poczekać na rozwój wydarzeń. No bo co niby miałabym mu powiedzieć? Że
wystraszyłam się burzy? Nie zrozumiałby tego przeczucia, wyszłabym przed nim na
wariatkę.
- Chyba nie boisz się lekkiej mżawki ? –
spytał ze śmiechem Cedric.
- Bardzo zabawne – odpowiedziałam
ironicznie. – Może rozglądam się za nowym chłopakiem, który się ze mnie nie
śmieje? – uśmiechnęłam się.
- Lepszego nie znajdziesz – odparł,
wypinając dumnie pierś. – Nadaję się najlepiej na to stanowisko – puścił do
mnie oczko.
- No nie wiem... nie wiem... – powiedziałam
przewrotnie, oboje się rozśmialiśmy, ale pod maską uśmiechu, nadal krył się
niepokój.
***
Po wejściu do budynku, pożegnaliśmy się i
każde poszło w swoją stronę. Wyciągnęłam z kieszeni czarnej szaty plan lekcji.
Opieka nad magicznymi stworzeniami – fajnie !, ze Ślizgonami – nie fajnie !
Westchnęłam ciężko.
- I
jak tam było? – spytała Ivanne, aż podskoczyłam, gdy zaszła mnie od tyłu.
- Ila
razy mam ci mówić, żebyś się do mnie nie zakradała? – spytałam, czując jak
serce mi przyspieszyło.
- Dopóki
się w końcu zastosuję – powiedziała z uśmiechem, a ja wywróciłam teatralnie oczami.
– Opowiadaj, jak wrażenia ze wspólnego lunchu? I tak wiem, że to był wstęp do
randki.
-
No wiesz... Jesteśmy parą! – pisnęłam trochę za głośno, niż bym tego chciała, a
w efekcie przechodząca obok grupka puchonów się na nas obejrzała.
- Co?
Ale super!
- No
wiem! – opowiedziałam jej o tym co przygotował, Ivanne była pod wrażeniem, tak
samo jak ja. Nawet już zapomniałam o dręczącym mnie nie pokoju.
- Hejka,
gdzie byłaś tyle czasu? – spytał Damon, którego spotkałyśmy po drodze na
lekcje.
- Na
wspólnym lunchu z... nie zgadniesz... – zaczęła podekscytowana Ivanne.
- Nawet
nie będę próbował... – mruknął pod nosem, ale nasza przyjaciółka puściła te
uwagę mimo uszu.
- Z
Cedriciem Whitfordem! – powiedziałyśmy chórem, uśmiechnięte od ucha do ucha.
- To
... ehm... super – mruknął i odszedł.
- Ty,
co go ugryzło ? – spytałam Ivanne.
- Jeśli
ci powiem, Eleno, Damon mnie chyba zabije... Więc wybacz, ale wolę pozostać
przy życiu.
____________________________________________________________________
Hej! Mam nadzieję, że wam siepodobało :) Im wiecej komentarzy tym lepiej (możecie nas też lajkować na facebooku, link w 1 poście)
Miranda :)
____________________________________________________________________
Hej! Mam nadzieję, że wam siepodobało :) Im wiecej komentarzy tym lepiej (możecie nas też lajkować na facebooku, link w 1 poście)
Miranda :)
Wow! Świetny pomysł.Pierwszy raz czytam coś takiego.Na początku skojarzyło mi się to tak jak byś pisała tak jak by dalsze części Pottera. Kocham <3
OdpowiedzUsuńChoć nie lubię zwykle amerykalizacji imion, to rozdział ciekawy :)
OdpowiedzUsuńczytam dalej
Pięknie!
OdpowiedzUsuń