niedziela, 29 września 2013

Rozdział 17: Mecz Ravenclaw – Slytherin cz 2 (jeszcze raz przepraszam, że wtedy przerwałam ;) )




Gdy w końcu dotarliśmy na śniadanie, powitały nas przyjazne okrzyki dobiegające ze stołu Ravenclaw, a nawet Gryffindoru i Hufflepuffu, ale oczywiście Ślizgoni nie byliby sobą, gdyby nie rzucali jakiś złośliwych uwag pod kątem moim i reszty drużyny. Ubrani w szmaragd i srebro uczniowie ze Slytherinu wykrzykiwali swoje niewybredne uwagi tak głośno, że przebijały się bez trudu przez hałas jakiego narobiły pozostałe 3 domu. Zajęliśmy swoje stałe miejsca koło Sophie Rose, Hindley Lintona i Eddiego Torna. Nałożyłam sobie trochę owsianki, ale zaraz sobie uświadomiłam, że jednak miałam racje, że stres za bardzo skręcał mi wszystkie wnętrzności, żebym mogła cokolwiek przełknąć. Więc mieszałam chwilę łyżką w misce, dla zabicia czasu, bo Damon i Iv nałożyli sobie tyle, że szybko nie skończą. Nie wiem jakim cudem Ivanne jest taka chuda jak tyle je, trochę jej tego zazdroszczę, chociaż ja też do grubych nie należę.
- Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś blada – z dumania nad owsianką wyrwał mnie znajomy głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam nachylającego się nade mną Eddiego.
- Co? Ah, tak, wszystko w porządku – odparłam.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz za dobrze…
- Tak, po prostu trochę się stresuję meczem, a ty nie?
- Trochę też, ale bardziej jestem podekscytowany niż zestresowany – uśmiechnął się. -  Będzie dobrze, nie przejmuj się – poklepał mnie delikatnie po plecach.
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś sknocę i dam Ślizgonom powód do śmiechu…
- El, serio? Nie masz się kim przejmować? Przecież bałwany ze Slytherinu zawsze będą krytykować każdego, kto nie jest Ślizgonem… Nie należy się nimi przejmować. A tak poza tym, Derek Brandy jest moim dobrym kolegą i gdyby szmaragdowo – srebrni przesadzali, zawszę mogę go poprosić, żeby przypadkowo tłuczek mu się wymsknął i poleciał prosto na Goldensona i resztę pajaców – wyszczerzył zęby w szatański uśmieszek.
- Dzięki za propozycję – zachichotałam.
- Iv i ja już zjedliśmy – oznajmił Damon. – Jeśli skończyłaś bawić się tą owsianką, to możemy już iść na stadion.
- Tak, skończyłam. Chodźmy – „zakomenderowałam”, wstając od stołu.
***
- Powitajmy gromkimi oklaskami drużynę krukonów! – rozległ się wzmocniony przez głośniki głos Artura Zone, komentatora z naszego domu. Tylko weszliśmy na stadion, a uczniowie Ravenclaw, Gryffindoru i Hufflepuff zaczęli klaskać. Natomiast wśród Ślizgonów dało się słyszeć pogwizdywania i dość nieprzyjemne komentarze. – Od prawej strony: kapitan i obrońca Alex Harper, szukająca Anabell Verporti, pałkarze Liam Peterson i Derek Brandy, no i oczywiście ścigający Crystal Wilenski, Elena Elfein – fala stresu zalała mnie jeszcze bardziej. Czułam, że się czerwienie, a serce zaczęło mi niebezpiecznie głośno kołatać. – i Eddie Torn.  A teraz, jeśli oczywiście chcecie lub jesteście na tyle nienormalni, żeby chcieć możecie… - w tym momencie profesor McGonagall spojrzała srogo na Artura, ale ponieważ podzielała to zdanie, nie powiedziała mu złego słowa. -   No ten… powitać drużynę Slytherinu … - rozległy się głośnie oklaski szmaragdowo -  srebrny i niemrawe poklaskiwanie reszty domów. – A więc tak… kapitan i jednocześnie ścigająca Sabrina Herbski, pozostali ścigający to Johnes Quimby i Jessica Grey, za obrońcę mają rasowy przykład tępego osiłka – tym razem McGonagall nie puściła mu tego płazem - Marcela Clearwater, pałkarzami są Rossella Merth i Brian Drewy, a szukającą Eveline Yeal – Ślizgoni klaskali jak oszalali, podczas gdy reszta dala sobie z Tm zupełnie spokój. – No co wy? Za głośno ich dopingujecie! To im niepotrzebne! I tak będą oszukiwać! – wyraził swój sprzeciw Zone, patrząc na uczniów Slytherinu jak na przebrzydłe czar - karaluchy.
- Zone, ja cię proszę! – rozległ się gniewny głos profesor transmutacji. Rozległ się gwizdek pani Hooch, ucinający dalsze dyskusje. Alex i Sabrina podali sobie ręce, patrząc na siebie wilkiem.  Rozległ się drugi gwizdek i wszyscy poderwali się do lotu. Wypuszczono „piłki”. Crystal natychmiast pochwyciła kafla i podała go Edddiem, który z kolei próbował podać do mnie, ale przeszkodził mu w tym Tłuczek, „przypadkowo” odbity w jego stronę przez Briana Drewy. Torn zleciałby ze swojego Ścigacz 678, najnowszego modelu prosto od Lewermana, gdyby Liam i Derek  go nie złapali w ostatniej chwili. Sabrina przejęła kafla, którego upuścił Eddie, gdy Tłuczek grzmotnął go w plecy, po czym podała go Johnesowi Quimby’emu. Gdy tylko spróbowałam odebrać kafla Ślizgonowi, ten z całej siły uderzył mnie łokciem w brzuch i przerzucił Kafla przez środkowa obręcz. Zatoczyłam się w locie. Sędzina zagwizdała. Rozległ się głos Artura:
- Faul! Faul! Faul! Nie zaliczyć im tego! Słyszy pani? Nie zaliczyć! – zaczął wydzierać się Zone, a reszta krukonów poszła jego śladem i po chwili również skandowała  „Nie zaliczyć!”. Nie pamiętam czy pani Hooch ukarała Johnesa za ten jawny faul, gdyż ból całkiem mnie oszołomił na te kilka minut zamieszania. McGonagall próbowała uciszyć uczniów Ravenclawu, a także po części Hufflepuffu i niemal połowy Gryffindoru, którzy też przyłączyli się do wykrzykiwania gniewnych okrzyków. Tak czy tak, gra została już wznowiona. Crystal szybko udało się odebrać Kafla Sabrinie, dziewczyna podała mi go, a ja okrążając Jessicę Grey, przerzuciłam kafla przez najniższą obręcz. Marcelowi Clearwater udałoby się obronić, gdyby w tym czasie nie dłubał sobie w uchu… Fuj!
- 10 : 0 dla Krukonów! – ryknął podekscytowany Artur, a na trybunach rozbrzmiały oklaski. Ravenclaw zaczął wymachiwać w powietrzu szalikami w barwach błękitu i brązu. Mimowolnie uśmiechnęłam się zadowolona z siebie.
- Przyzwyczajaj się, Herbski! – zawołał Alex, podlatując bliżej Ślizgonki.
- Jeszcze nie wygraliście – syknęła przez zaciśnięte zęby, posyłając mu spojrzenie, którym mogłaby zabić.
- To tylko kwesta czasu – wyszczerzył zęby w równie jadowity uśmiech jak jak jej wzrok, po czym pokazał mi wyciągnięty w górę kciuk i w ostatniej chili wrócił na swoją pozycję, aby powstrzymać Johnesa przed zdobyciem punktów.
- Hahah! Cienias! – zawołał Zone, widząc akcję Alexa, przez megafon, za co skarciła go po chwili profesor McGonagall.
- Kafla przejmuje Gray i…! O nie! Nawet się nie waż strzelić! Derek! Liam! Nie macie jakiegoś tłuczka do odbicia? – zawołał desperacko, kiedy Jessica Gray złapała podaną przez Sabrinę „piłkę”. Eddie i Cristal natychmiast rzucili się w jej stronę, żeby zabrać jej Kafla, ale było już zapuźno. Jessica podleciała jeszcze bliżej obręczy i zamachnęła się. Na całe szczęście z tego mojego kuzyna jest „zdolna bestia”, bo po raz kolejny obronił, a tym razem to był naprawdę rzut „praktycznie nie do obrony”.
- Jest! Yeah! – ryknął Zone i znów rozbrzmiała salwa oklasków i okrzyków. Ślizgoni głośno buczeli, ale pozostałe 3 domy skutecznie ich zagłuszyły. – Z góry przepraszam, pani profesor – zwrócił się do nauczycielki – ale muszę to powiedzieć… - McGonagall spojrzała na niego z wyczekiwaniem. – Cieniasy! Hahah! I znowu pudło? Jakie to uczucie, co Jessie?
- Jordan! – syknęła, tłumiąc cień uśmiechu, który zamajaczył na jej twarzy.
- Jordan? Jaki Jordan? – zdziwił się. – Jestem Zone… Chwila… Przypominam pani słynnego Lee Jordana? – spytał z niedowierzaniem, a na twarzy profesor pojawił się wyraz zakłopotania. – To najmilsza rzecz jaką mogłem od pani usłyszeć!
- Nie… No, może trochę… - przyznała. – Ale nie zmieniaj tematu! – przybrała srogi wyraz twarzy. – Nie chce ci zwracać uwag kolejny raz! Bezstronność, Zone, bezstronność! – skarciła go po raz kolejny, ale Artur i tak nie przestawał się uśmiechać tylko wrócił do komentowania.
- Oooo! Eveline Yeal chyba dostrzegła znicza! Za nią, Anabel, za nią! – blondynka nie potrzebowała jego ponagleń. „Zanurkowała” w dół, „siedząc Ślizgonce na ogonie”, ale nie mogła jej dogonić. Złoty znicz jednak umknął Eveline zanim dziewczyna zdołała go pochwycić w swoje serdelkowate palce. Obie zawisły w powietrzu, starając się zlokalizować znicza. – Złoty znicz umknął w ostatniej chwili przed łapskami Ślizgonki – widząc minę profesor McGonagall, która o mały włos nie wydarła się na niego przy wszystkich, „zreflektował się” – to znaczy, o nie! Tak blisko! Jak ja dziś zasnę z myślą, że Ślizgonom umknęła taka szansa na wygranie! Slytherin do boju! Dalej Ślizgoni, dalej! – zebrani parsknęli śmiechem, wszyscy oprócz szmaragdowo – srebrnych. Usta opiekunki Gryfonów zacisnęły się w wąską linię, ale gdy przelatywałam obok, zobaczyłam, że kącik ust jej drgną. Rossella Merth odbiła, lecącego ku Sabrinie Tłuczka prosto w stronę Alexa. Liam próbował osłonić kapitana,  ale nie zdążył dolecieć na czas, gdyż razem z Derekiem próbowali trafić w Johnesa po drugiej stronie boiska. Gdy Tłuczek  grzmotnął Alexa w ramię, jego twarz wykrzywił wyraz bólu i zachwiał się w powietrzu. Przez chwilę ,myślałam, że spadnie, już chciałam lecieć mu pomóc, ale w tej samej chwili odzyskał równowagę. Niestety Jessica wykorzystała chwilę słabości obrońcy i podała Kafla Sabrinie, która skolei przerzuciła go przez średnią obręcz.
- Slytherin zdobywa punkty! 10:10!– zawył niemalże żałobnym głosem Artur, zawtórowały mu głośne wiwaty, dochodzące z sektora Slytherinu, natomiast uczniowie pozostałych trzech domów siedzieli jak niepyszni. Gra trwała jeszcze długo, a wynik się ciągle zmieniał.
- 20:10 dla Krukonów! … 30:10 … Ślizgoni gonią Ravenclaw, jest 30:20… 30:30… - prowadzenie oba domy obejmowały na zmianę, do czasu aż po zażartej walce Anabel pochwyciła Złotego Znicza.
- Jest! Ravenclaw wygrywa mecz! Anabel złapała Znicza! – Ślizgoni buczeli, Gryfoni i Puchoni klaskali, a zebrani na trybunach Krukoni zaczęli wyśpiewać:
- „Wygrali niebiesko-brązowi,
Aby porażki dopełnić każdemu Ślizgonowi!
Slytherin przegrał i to sromotnie,
A ich drużyna będzie łkać samotnie!
Harper kapitanem nam jest,
a nasza reprezentacja fest!”
Alexa i resztę chłopaków otoczyła zgraja wielbicielek, wszyscy gratulowali nam, chwilę potem Anabell była już niesiona na rękach przez niebiesko – brązowych, jedna ręką rozsyłając wszystkim całusy, a drugą ściskając malutką, złotą piłeczkę. Przepełniała mnie euforia. Byłam taka szczęśliwa, że wygraliśmy, że się nie ośmieszyłam, że nawet zdobyłam punkty. 3 razy, ale kto by to liczył… To genialne uczucie. Zaraz zbiegła do mnie Ivanne, ciągną Damona za rękę.
- Brawo! Byliście genialni! Ty byłaś genialna! – zawołał przyjaciółka, ściskając mnie z całej siły.
- Dzięki, ale dusisz!
- Och, przepraszam – zachichotała, uśmiechając się szeroko.
- Byłaś świetna, Eleno – powiedział Damon, obejmując mnie i całując mnie delikatnie w policzek. Serce zabiło mi szybciej. Odsunęłam się, aby móc spojrzeć mu w oczy.
- Kocham cię powiedziałam, po czym pocałowałam go w usta. Damon odwzajemnił pocałunek.  Gdy oderwaliśmy się od siebie jego oczy promieniowały szczęściem. Uśmiechnął się szeroko.
- Chodźcie, w pokoju wspólnym jest impreza! – zawołał Hindley, podbiegając do nas. – Alex skołował piwo kremowe i ognistą wisky, chodźcie!
- Już idziemy – krzyknął Damon.

                                                                                               Imperio
_______________________________________________________________________________

Cześć! To znowu ja ;) Wróciłam z nowym rozdziałem, jak wam się podoba?? To znaczy z 2 częścia tamtego rozdziału, ale mniejsza o szczegóły :) Liczę na liczną sumkę komentarzy :D 

wtorek, 24 września 2013

Rozdział 17: Mecz Ravenclaw – Slytherin cz 1 (niestety muszę prerwać w połowie, bo było by dużo za długie, więc proszę o wyrozumiałość;) )




Gdy się rano obudziłam, powitało mnie „przemiłe” uczucie jakby mi się wszystkie wnętrzności skręcały ze stresu. To dziś. Mecz ze Ślizgonami. Przełknęłam głośno ślinę. To mój pierwszy mecz, a Ravenclaw jakoś tak zbyt często jak na mój gust przegrywa ze Slyherinem. A co jeśli zawalę? Nie chcę się zbłaźnić na oczach całej szkoły. Jeszcze, żeby było fajniej Goldi też zagra na pozycji ścigającego… Super, po prostu super! Gdy w końcu wygramoliłam się z łóżka i szybko upodobniłam się do ludzi. Gdy otworzyłam drzwi naszego dormitorium, siedząca za nimi Katy poderwała się gwałtownie i zaczepiła pazurkami o moją szatę.

- Katy! – syknęłam, a ona zamiauczał głośno. – Oj, już, już. Zaraz dostaniesz swoje jedzenie, ty mały koci pasibrzuchu – pozwiedzałam, po czym nakreśliłam w powietrzu ósemkę moją różdżką 11 i 3/4 cala z krzewu różanego i włosem z grzywy jednorożca w rdzeniu, i przed kotką pojawiła się mała miseczka z kocią karmą. – Jak ja nienawidzę tego zapachu – mruknęłam.

- Oh, czeeeeść, Elenoo – przywitała się Ivanne, ziewają. – Damon jeszcze nie zszedł? – spytała, rozglądając się po pokoju wspólnym.

- Nie, ale mógłby się pośpieszyć, bo umieram z głodu – powiedziałam, przeciągając się leniwie. – Chociaż, tak właściwie to nie wiem, czy zdołam cokolwiek przełknąć…

- Mały stresik przed meczem?

- Jak cholera.

- Cześć, wam – nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł.

- Co tak długo? – spytała Ivanne, a on tylko wzruszył ramionami.

- Idziemy już? – pokiwałam głową i ruszyliśmy do Wielkiej Sali. Gdy wyszliśmy z wieży Ravenclaw, naszym oczom ukazała się grupka chyba drugorocznych krukonek, ubranych od stóp  do głów w błękit i brąz, kolory naszego domu i trzymające wielki transparent z napisem „Do boju, Ravenclaw!”. Dziewczynki podeszły do nas.

- Cześć! – odezwała się najwyższa z nich o płomiennie rudych włosach. – Nazywam się Sue. Sue Larkin, a to jest Megan – wskazała na nieco niższą blondynkę – i Emma – przedstawił szatynkę o śniadej cerze. – Chciałyśmy życzyć powodzenia tobie i reszcie drużyny – uśmiechnęła się promiennie, a ja poczułam, że się rumienię. – Na pewno wygracie.

- Ehm… Dzięki, postaramy się – odparłam, odwzajemniając uśmiech i oddaliłyśmy się w stronę śniadania, to znaczy Wielkiej Sali.

- Ojej, ale to urocze – powiedział Ivanne, gdy dziewczyny nie mogły nas usłyszeć.

- Tak, miło z ich strony… - odpowiedziałam. – Ale cokolwiek by nie powiedziały i tak nie mogę przestać myśleć o tym, że na pewno coś sknocę na boisku… Przed całą szkołą! – wiem, wiem, zaczynałam desperować, ale co ja na to poradzę?

- Eleno, przestań się tak przejmować! – zaoponował Damon, łapiąc mnie za rękę.

- Łatwo ci mówić! Po prostu nie chcę się zbłaźnić…

- El! Nie zbłaźnisz się! Widzieliśmy cię z Damonem na treningach i byłaś super! Więc weź się w garść i przestań się stresować!

- Ale… - nie dawałam się przekonać.

- Eleno, weź współpracuj – odezwał się Damon. – Jak ci mówimy, że dobrze jest, to jest dobrze, rozumiesz? Nie powiedzielibyśmy ci tego gdyby tak nie było, tylko włamalibyśmy się do zapasów Slughorna i zwędzili jedną buteleczkę Felix Felicis – zaśmiałam się.

- Co takiego by pan zrobił, panie Smith? – odezwał się nawet teraz jowialny, męski głos. Damon odwrócił się i zobaczył Slughorna patrzącego na niego badawczo. Ivanne przegryzła wargi, z trudem powstrzymując śmiech.

- Dzień dobry, panie profesorze – wysilił się na uśmiech. – Chyba na Boże Narodzenie kupię panu dzwoneczek – kącik ust profesora drgnął lekko jakby chciał się uśmiechnąć.

- Mam nadzieję, że to był tylko dowcip, bo jeśli złapię pana na myszkowaniu w moich zapasach, będzie potrzebne coś więcej niż tylko kandyzowane ananasy, które wręczasz mi od pierwszej klasy, gdy coś przeskrobiesz… - pogroził  palcem i wszedł do Wielkiej Sali.

- Dlaczego zawsze ja tak się wkopuję? – spytał, podnosząc ręce do nieba.

- Spójrz na to z innej strony, prawie zawsze ci się upiecze, zgłasza ze Slughornem. Czekaj… Ty serio przekupujesz go kandyzowanymi ananasami? – zmarszczyła brwi z nie dowierzania.

- No, a myślałaś, że w jaki sposób zawsze udaje mi się uniknąć szlabany, gdy dolewam coś do eliksirów innych i patrzę jak wybuchają? Swoją drogą reakcja Victorii Miling była bezbłędna – roześmiał się.

- Czyli zagadka rozwiązana – skwitowałam. Zawsze mnie to zastanawiało, czemu Slughorn jest dla Damona taki pobłażliwy.  


                                                                                                        Imperio
_____________________________________________________________________

Przepraszam, że musiałam przerwać, ale jeśli bym tego nie zrobiła to serio byłoby bardzo długo (nawet jak na moje standardy ;) )  Proszę, komentujcie jeśli wam się podoba, a jeśli nie to też, bo chcę wiedzieć co robię źle xd (Tylko jak już negatywnie komentujecie, to pamiętajcie, że toleruję krytykę, a nie chamstwo, al to tylko taka drobna uwaga ;)) Do następnego posta ;*

piątek, 20 września 2013

Inny Świat

Rozdział 5.




Gdy Skaj się obudził, poszedł przygotować śniadanie. Chciał zanieść je do pokoju, ale gdy otworzył drzwi i zobaczył puste pomieszczenie, bardzo się zdziwił. Na łóżku leżała mała karteczka. Podniósł ją i przeczytał :

" Nie mogę już dłużej tu zostać. Przemyślałam to wszystko i chyba jednak cie nie lubię. Proszę, nie szukaj mnie, wróciłam do swojego nudnego i ponurego świata. Jena "

- Jena... ? Ale przecież..... MEGAN !!!

 Chłopak wiedział już, że ta wredna wiedźma porwał niewinną i niczego nie świadomą nastolatkę, wiec szybko ruszył ją ratować. Gdy dotarł na miejsce, Megan już na niego czekała.

- No proszę, miałam przeczucie, że do mnie wpadniesz, a nie to nie przeczucie tylko moja czarodziejska kula - powiedziała złośliwie.

- Gdzie jest Emilii ? - spytał zdenerwowany Skaj.

- Nie wiem o kogo ci chodzi. Kim jest ta Emilii ?

 - O proszę, nie udawaj. Myślałaś, że się nie domyślę ? Kiedy znika Emilii znajduję kartkę z twoim charakterem pisma i podpisem Jena. Sama dałaś mi podpowiedź, kto ją porwał. Nie pamiętasz ? To samo zrobiłaś poprzednim razem, tylko teraz nie dodałaś " PS. Powinieneś pogadać z Megan ( tak tylko mówię ) " .

- Widzisz uczę się na błędach, następnym razem już się nie domyślisz, ale tak w zasadzie to myślałam, że porywam Jenę, ale to i tak nie zmienia tego, że ona, kimkolwiek jest, nie chce cie widzieć.

- A niby czemu tak myślisz ? - spytał Skaj.

- Sam zobacz. Moja drga Emilii przyjdź tu do mnie ! - Megan wydała rozkaz uśmiechając się coraz szerzej, aż chłopak zaczął się bać.

Dziewczyna posłusznie podeszła do swojej pani. Miała nieobecny wyraz twarzy. Gdy Skaj ją zobaczył, bardzo się przeraził.

- Co ty jej zrobiłaś ?!

- Teraz to moja służąca. Zaczarowałam ją by spełniała moje zachcianki.

 - Zdejmij z niej to zaklęcie !!! - Skaj zdenerwował się.

 - Niech pomyślę, NIEEE. Czemu miałabym to robić ? Chociaż w sumie mogę ją odczarować, ale ty ożenisz się ze mną ! - powiedziała dziko się śmiejąc.

- Nigdy cię nie kochałem i nigdy nie pokocham, wiec wybij sobie ten pomysł z głowy. - Skoro tak mówisz, to nie pozostawiasz mi wyboru. Emilii atakuj go !

 Emilii rzuciła się na Skaja i kopniakiem przewróciła go na ziemie.

- A może zmieniłeś już zdanie czy twoja ukochana ma cię zniszczyć ?

- Nigdy nie zmienię zdania !

 - Sam tego chciałeś. Emilii zabij go !

 Dziewczyna już chciała wykonać śmiercionośny cios, gdy Skaj zablokował ją. Chwycił ją za ręce i nie puszczał.

- Emilii wiem, że gdzieś tam jesteś. Proszę nie rób tego. To ja Skaj. Proszę.
 - Nie musisz próbować bo i tak ci się nie uda - Megan była zadowolona z rozwoju wydarzeń.

I jak podoba wam się kolejny rozdział mojego opowiadania ?

Clary

sobota, 14 września 2013

Rozdział 16: To na pewno tylko stek bzdur






Spałam sobie w najlepsze, gdy nagle obudził mnie okropny huk. A potem jeszcze jeden. Szybko zerwałam się z łóżka z myślą, że dzieje się coś złego, gdy zobaczyłam mojego kociaka, czyszczącego sobie futerko na roztrzaskanej szkatule  Mirandy i jej połamanej statuetce (nagroda zIII miejsce w międzyszkolnych mistrzostwach Gargulków). Zaklęłam pod nosem.

- Katy! Coś ty narobiła? – syknęłam, choć dobrze wiedziałam, że futrzak i tak tego nie zrozumie. Wzięłam kotkę na ręce i „wyrzuciłam” za drzwi. Aż dziwne, że taki hałas obudził tylko mnie, reszta dziewczyn nadal śliniła się do poduszki, niektóre mamrocząc coś niezrozumiałego.

- Reparo – mruknęłam, celując w kawałki bibelotów Mirandy, po czym wróciłam do łóżka. Próbowałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Po tym jak odruchowo wyjrzałam przez okno i zobaczyłam księżyc, nie mogłam już przestać myśleć o Damonie. Dręczące mnie poczucie winy wracało ze zdwojoną siłą, kiedy w mojej głowie zaczęły się snuć możliwe scenariusze jego dalszego życia, które od tej chwili będzie podyktowane fazami księżyca. Co mi strzeliło, żeby iść  na sprawdziany quidditcha? Przecież gdym nie próbowała dostać się tego dnia do drużyny, Damon nie poszedłby mi kibicować. Bez względu na to, ile razy powtórzy mi jeszcze, że to nie moja wina, że nie powinnam się zadręczać to,  palące ukłucie winy i tak nie zelżeje. Całe szczęście, że Ivanne wtedy z nami nie było. Jak bardzo bym chciała, aby to, co powiedział Philip nie było prawdą. By to był tylko sen, lecz niestety na to nie wygląda. Dlaczego ten Berrge uwziął się akurat na mnie? Bo rodzice zapuszkowali go w Azkabanie? Czy musieli trafić akurat na takiego mściwego typa? I dlaczego on musi w to wciągać jeszcze Damona? To nie fair. Mam tylko nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, a do tego czasu oby chociaż na Iv nikt nie polował… Przytłoczona ciężarem tych rozmyślań, przewracając się w łóżku z boku na bok, nie mogłam zmrużyć oka. Za każdym razem gdy moje powieki opadały, pozwalając mi zapaść w sen choćby na krótką chwilę, od razu budził mnie jeden i ten sam koszmar, w którym stałam oko w oko z pałającym żądzą zemsty Berrge . Zawsze był przy mnie Damon, który w końcu przechodził na jego stronę, patrząc na mnie z wyrzutem. Niepotrzebna czarnoksiężnikowi Ivanne walczyła o życie z innym wilkołakiem. Tak chciałam jej pomóc, ale, jak to bywa w tego typu koszmarach,  nie mogłam nic zrobić. Tylko patrzeć. Ten sam sen dręczył mnie już od dnia wizyty u Phila w skrzydle szpitalnym, lecz nikomu o tym nie mówiłam.

***

- Elfein, nie przykładasz się! – skarciła mnie niezadowolona profesor McGonagall. – Jeśli chcesz, aby twoja czarka transumutowała w królika, a nie tylko zyskała parę uszu i puchaty ogonek, racę ci się bardziej skupić – spojrzała na stolik Ivanne. – Dobra robota, Louis – pochwaliła, a przyjaciółka uśmiechnęła się zadowolona z siebie i opasłego, czarnego gryzonia, którego właśnie wyczarowała. – Sophie Rose, ja cię proszę! Co to ma być? – zawołała McGonagall, ruszając ku dziewczynie. – Smith, Torn! Przez takich uczniów jak wy rozważam emeryturę… - westchnęła po drodze, załamana ich wyczynami. Chłopcy jednak nie przejęli się tym zbytnio, wręcz przeciwnie. Popatrzyli po sobie, po czym wybuchli stłumionym śmiechem. Ivanne, widząc jak Damon uderza swoją różdżką w uszatą czarkę, mrucząc pod nosem zaklęcie, a Eddie go dopingował słowami „Dawaj, dawaj! Może wyrośnie jeszcze futerko!”

- Transmutationis –powiedziałam, starając się w końcu transmutować tą nieszczęsną czarkę. I znowu nic.

- Patrz – poleciła Iv. – Transmutationis! – machnęła różdżką i już po chwili po moim stoliku kicał sobie w najlepsze mały, brązowy króliczek. – Widzisz? To nic trudnego – stwierdziła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. Zamachnęła się ponownie i zwierzątko stało się ponownie miedzianą czarką. – Teraz ty spróbuj – spróbowałam odtworzyć jej ruch różdżką, ale nic z tego nie wyszło. Taa.. Transmutacja zawsze była moją słabą stroną. Spróbowałam jeszcze raz. – No widzisz! Udało ci się! – pochwaliła ze szczerym uśmiechem Ivanne. Ja też się uśmiechnęłam, gdy futrzak wskoczył na moje kolana.

- Spójrz na Cedrica i Lexi – mruknęłam.

- Szkoda słów – rzuciła cicho Iv. – Jak może tak odtrącać swoją siostrę? Przecież ona teraz go potrzebuje, a on? Całkowicie ma ją gdzieś – spojrzała w jego stronę, nie kryjąc pogardy.

- Jak już raczy się do niej odezwać, ma przy tym taką minę jakby bał się, że go czymś zarazi…

- Taa… Gdybym była na miejscu Lexi, tylko bym myślała, w którym miejscu zatopić kły, żeby go zabolało najbardziej… Oczywiście tylko gdyby mnie tak traktował – dodała szybko, widząc moją minę.

- To nie takie proste  jak ci się wydaje – wtrącił Damon, odwracając się do nas, gdy Eddie wybiegł z ławki, goniąc swojego królika.

- A co w tym trudnego? – zdziwiła się. – Mój 5-letni kuzyn, Benji, jakoś nie miał skrupułów, aby wbić swoje ostre ząbki prosto w moją nogę – kiedy ja się roześmiałam, on popatrzył tylko na nią z zupełnie nie podobnym do siebie smutkiem.

- Nie żartuj z poważnych spraw – odparł, po czym odwrócił się.

***

- Jak pomyślę, że teraz mamy 2 godziny pod rząd wróżbiarstwa z tą pomyloną Trewalney to skręca mnie od środka – powiedziałam zrezygnowana. Nie znosiłam lekcji wróżbiarstwa, a jednym z powodów było to, że według profesor Trelawney lekcja bez przepowiedzenia komuś tragicznej śmierci była lekcją straconą.

- Spójrz na to z innej strony – zaczął Damon, bawiąc się różdżką – przynajmniej mamy je z Puchonami. Lepsi oni niż Ślizgoni i ten bufon Goldenson – skwitował, wzruszając ramionami. – A tak zmieniając temat, chyba jutro macie pierwszy mecz, nie? Z kim on jest z Gryffindorem czy…?

- Nie, ze Slytherinem– na mojej twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. – Z Gryfonami mamy w następnym tygodniu.

- Uuu… Masakra – skwitowała Ivanne, śledząc wzrokiem Scotta. – Nie! Nie, dlaczego? – syknęła cicho.

- Co jest? – spytałam, patrząc na nią badawczo.

- Scott właśnie objął Corę Press! – wydała z siebie zduszony okrzyk tak, że przechodzący obok pierwszoroczni zmierzyli ją ciekawskim spojrzeniem.

- Na co się tak gapicie? – fuknęła, po czym zwruciła się do mnie i do Damona. – Przecież myślałam, że mu się podobam! Powiedział, że mnie lubi! A teraz gździ się po kątach z tą całą Press?! Już ja sobie z nią porozmawiam w pokoju wspólnym, już ja sobie porozmawiam… Ale dlaczego woli ją? Przecież wyglądamy tak samo, no z wyjątkiem tego, że ona ma krótkie blond włosy, a ja długie kasztanowe, no i ona jest wysoka, ja raczej średniego wzrostu i ma oczy innego koloru, ale poza tym wyglądamy prawie tak samo! Co ona ma, czego ja nie mam?

- Oj, spokojnie, Iv – spróbował ją uspokoić. – Chłopcy w tym wieku rozglądają się za różnymi dziewczynami… - odrzekł spokojnie.

- Chcesz mi coś powiedzieć? - posłałam mu karcące spojrzenie.

- Eee… Oczywiście, że nie – zaprzeczył szybko. – Chociaż ta ruda z Hufflepuffu…  - zaczął, obracając się przez ramię.

- Damon! – trzepnęłam go w ramię.

- Oj, tylko żartowałem! – podniósł ręce w obronnym geście, a Iv się roześmiała. Po chwili my też. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i szepnęłam tak, że tylko on mógł mnie usłyszeć.

- Wiesz, że bardzo cię lubię, ale zanim spojrzysz jeszcze raz na „tą rudą z Hufflepuffu” radę ci to dobrze przemyśleć, bo tatuś też nauczył mnie kilku klątw, kochanie – pocałowałam go w policzek.

- Grozisz mi? – spytał, tłumiąc śmiech i też mnie całując.

- Aha – pokiwałam głową i oboje się roześmialiśmy.

Gdy w końcu wdrapaliśmy się po drabinie do klasy Trelawney, jak zawsze powitał nas duszące opary  jakiś kadzidełek. Ivanne zaczęła kaszleć.

- Coś nie tak, moja droga? -  spytał „odległy” głos jakiejś mglistej postaci stojącej za nią. Ivanne aż podskoczyła.

- Poza tym, że myślałam, że przez panią dostanę zawału, to tak, wszystko w porządku – wydusiła z siebie, trzymając się za serce.

- Ah, no tak… Moje wewnętrzne oko powiedziało mi, że tak możesz zareagować… - powiedziała i oddaliła się w stronę przestarzałego kredensu.

- Wiedziałam, że Trelawney jest straszna, ale żeby aż tak? – zachichotałam.

- Zaskoczyła mnie! Was nie? – pokręciliśmy przecząco głową. – Jak już ją widzieliście, to mogliście mnie z łaski swojej poinformować jak zobaczycie, że ta baba czai się za moimi plecami!

Zajęliśmy miejsca przy stolikach, ja z Damonem, a Ivanne z  Puchonką Catherine Jones.

- Ciekawe jakiej „fascynującej” rzeczy będzie nas dziś uczyć – mruknął. – Jak tylko zdam SUMy wiesz co zrobię zaraz po tym?

- Raz na zawsze skończysz z wróżbiarstwem , a  podręcznik najchętniej byś  przekazał „na szczytny cel”, tzn. dał jakiemuś mugolowi na podpałkę do grilla?

- Skąd ty… - zdziwił się.

- Skąd wiem? Bo chętnie zrobiłabym to samo i teraz – wyszczerzyłam zęby w uśmiech. Damon go odwzajemnił.

- Dziś zgłębimy tajniki starożytnej sztuki wróżenia z wosku – pozwiedzała charakterystycznym dla siebie „odległym” głosem. Machnęła różdżką i na każdym stoliku pojawiały się po dwie misy, napełnione  do połowy wodą i świeczka. Zamachnęła się jeszcze raz i knoty zaczęły się palić. – Instrukcje znajdziecie w podręczniku na stronie 17.

- „Starożytnej sztuki wróżenia z wosku” – powtórzył. – Jej już chyba całkiem odbiło.

- Słyszałam to, panie Smith! – zagrzmiała, obrzucając go karcącym spojrzeniem. – Przykro mi słyszeć taką ignorancję z pańskich ust. Ale i tak wkrótce docenisz wróżbiarstwo, zwłaszcza , że czeka cię okropna tragedia, zbliżająca się nieuchronnie wielkimi krokami, którą właśnie panu przepowiadam – oznajmiła wyniosłym tonem, zadzierając wysoko głowę. Damon przewrócił oczami, a ja lejąc wosk do misy, wybuchłam stłumionym chichotem.

- Do tragedii dojdzie jeśli ta baba jeszcze raz zada nam jakąś debilną pracę domową – zatarł ręce, jak to robią geniusze zła w bajkach dla dzieci, a ja znowu się roześmiałam. Niemal od razu chłopak mi zawtórował, czym zasłużyliśmy sobie na jeszcze jedno gniewne spojrzenie Trelawney. Mój wosk ułożył się w jakieś dziwne kształty, które, jak na moje oko, wyglądały jak grabie i kalosz, ale pewnie według kogoś, kto „ma wewnętrzne oko” zobaczyłby tu coś nadzwyczajnego, a nie tak jak ja, reklamę sklepu ogrodniczego. Sprawdziłam to w książce.

- Eee…

- Co ci wyszło? – spytał, mieszając dębową różdżką 12 cali z włosem z ogona Testrala w rdzeniu dryfujący wosk.

- Według podręcznika moje pływające farfocle znaczą „spotka cię wielkie nieszczęście” lub „zostaniesz napadniętym przez bandę królików ludojadów”… Chyba nie mam do tego talentu. Co ty właściwie robisz? – spojrzałam na niego spod uniesionej brwi.

- Jeśli dostanę jeszcze jedno T (najgorsza ocena w Hogwarcie - Troll), to Trelawney napisze do mojej matki (profesor i jego mama znały się od lat i utrzymywały ze sobą dobre kontakty), a ewidentnie coś sknociłem. – I jak to teraz wygląda? – spytała, wskazując na rozbebłany wosk.

- Eee… Prawda czy kłamstwo?

- Kłamstwo proszę.

- Jest idealnie – pochwaliłam, posyłając mu uśmiech rozbawienia. – A tak na serio to wygląda jak…

- Księżyc – dokończył za mnie. – Właśnie tak wyglądał zanim go próbowałem ułożyć…

- Powrócił do tego kształtu? Pewnie Trelawney zaczarowała wosk, żeby nie można było oszukiwać… Sprawdź co to znaczy, chociaż i tak wyjdzie z tego jakiś stek bzdur, tak jak moja przepowiednia o  króliczkach ludożercach… - wzruszyłam ramionami.

- Znalazłem! – powiedział, gdy już skończył wertować książę. – To oznacza… Miałaś racje, jakaś totalna bzdura – pośpiesznie zamkną podręcznik.

- No, ale co tam napisali? – dociekałam.

- Nic szczególnego – odparł.

- Ale chcę wiedzieć, musisz to zanotować, bo jak będzie sprawdzać i zobaczy, że nie masz notatki… Naprawdę, aż tak chcesz dostać wyjca od mamy? – wzięłam swój podręcznik i odszukałam właściwą stronę. – O! Znalazłam! Czekaj… Tu jest napisane, że czeka cię okrutna próba i test charakteru… Totalna bzdura – skwitowałam. – Ale lepiej zanotuj. Damon nie wierzył we wróżbiarstwo, ale w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Jego zwykle roześmiane oczy stały się nieprzeniknione i chłodne.

                                                                   Imperio
___________________________________________________________________________

Cześć! I jak wam się podobało? Przepraszam za literówki jeśli jakieś są  i za to, że w pewnym miejscu tekst wyglada inaczej, ale nie mogłam tego zmienić :/ Przypominam o zasadzie czytasz+komentujesz :D Dla was to chwila, a dla mnie uśmiech na twarzy :* Do następnego oxoxo