poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 5: Nowa rzeczywistość.




Profesor Blake odprowadził mnie do północnej wieży (gdzie znajdowało się nasze dormitorium), żeby mieć pewność, że nie będę się już wałęsać w okolicach skrzydła szpitalnego. Na początku trochę mnie to zirytowało, bo chciałam jeszcze raz pójść do Damona, być z nim sam na sam, przecież to mój przyjaciel i nie mogę go tak zostawić samemu sobie, ale gdy natknęliśmy się na Filcha, ucieszyłam się, że Blake jest przy mnie.  Gdybym była sama, nieźle by mnie ochrzanił i tak by przekręcił wszystko przy nauczycielu, że ten od razu dałby mi szlaban. Gdy przechodziliśmy przy woźnym, ten mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i zmierzył nas wściekłym spojrzeniem. Nie znosiłam tego faceta.
- To dobranoc – pożegnał się. – Nie martw się o Damona. Likantropia to nie koniec świata, to nie choroba.
- Wiem… - westchnęłam dobranoc. Weszłam do dormitorium z myślą, że wszyscy już od dawna śpią. Wystraszyłam się, kiedy weszłam do ciemnego pokoju, widząc tylko kontury mebli, a tu nagle ktoś mnie łapie za ramię i mówi:
- Gdzieś ty była, Eleno? Gdzie Damon? Martwiłam się, że zniknęliście jak Philip.
- Ivanne… - westchnęłam. – Nie chcę o tym mówić… Jestem zmęczona, idę do łóżka – powiedziałam i chciałam ja ominąć, ale Iv złapała mnie za ramię.
- O nie, Eleno. Czekałam tu tyle czasu, zamartwiając się. Wszyscy dawno wrócili z naboru do drużyny, tylko nie wy, a wyszliście wcześniej! Nigdzie się stąd nie ruszysz dopóki nie opowiesz mi co się stało. Czemu twoja szata jest podarta? – kominek dawał niestety wystarczająco światła, aby to zauważyłam. Teraz już musiałam jej powiedzieć.
- Zaatakował nas wilkołak, jeśli już musisz wiedzieć – powiedziałam, a z gardła Ivanne wydobył się cichy pisk.
- Co? Powiedz mi, że wracaliście tym skrótem przez las – poprosiła.
- Niestety wracaliśmy. Gdyby nie Blake, byłoby już po nas – westchnęłam.
- Ale nic wam się nie stało, nie? Gdzie Damon? – przypomniała sobie nagle.
- No widzisz… - zaczęłam i rozejrzałam się po pokoju, aby upewnić się, czy na pewno nikt nas nie podsłuchuje. Teraz, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, mogłam to sprawdzić. – Damona… Ugryzł Damona – odparłam ściszonym na wszelki wypadek głosem.  
- Nie mówisz poważnie, powiedz, że nie mówisz poważnie… To niemożliwe!
- No niestety to prawda – rzuciłam smętnie. – Ale pamiętaj, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Żadnych  rozmów na ten temat przy innych, nic.
- Jasne. Nie wypaplam – ruszyłyśmy do sypialni. Nagle Ivanne się zatrzymała.
- Na co czekasz, Iv? No chodź!
- Eleno…? Dzisiaj jest pełnia, prawda? Czy… Czy on… ? Już się przemienił? – to ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło.
- I to jest najdziwniejsze. Nie przeistoczył się, mimo, że księżyc jest w pełni.  Nie mam pojęcia dlaczego… Ale z drugiej strony, czy to ważne? Prędzej, czy później tak się stanie… Idźmy już spać. Mam dość dzisiejszego dnia.
Niestety tej nocy nie zmrużyłam oka. Całą noc wierciłam się w łóżku niespokojnie. Za każdym, gdy opuszczałam powieki, przed oczami stawał mi obraz wściekłości malowanej na twarzy wilkołaka, który nas zaatakował, jego strasznych, przekrwionych i żółtych oczu, ostrych jak brzytwa zębów. Był tak realistyczny, wzdrygnęłam się na jego wspomnienie. Nie mogłam też przestać myśleć o Damonie. Miałam poczucie, że to wszystko moja wina. Przecież gdyby nie to, że poszłam na te głupie sprawdziany do drużyny, on by nie poszedł mnie dopingować. Jeśli nie poszedłby mnie dopingować, nie wracalibyśmy przez las, a jak byśmy nie wracali przez las, to nikt by nas nie zaatakował. To na nic, pomyślałam, i tak już nie zasnę. Rozsunęłam zasłony łóżka i sięgnęłam po lezącą na szafce nocnej różdżkę i książkę do eliksirów. Prze to wszystko zupełnie zapomniałam, że Slughorn kazał nam wykuć całą instrukcję do przysadzenia eliksiru niewidzialności na jutro, a może dzisiaj? Nie wiedziałam, czy już po północy. Ponownie zasłoniłam zasłony i szepnęłam „Lumos”. Okazało się, że nie doceniłam tego przedmiotu. Gdy 2 raz przeleciałam wzrokiem po recepturze, od razu zachciało mi się spać, ale co zrobić? Musiałam to umieć. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Nałożyłam na siebie amulet, który wysłali mi rodzice i wyszłam na paluszkach z dormitorium.
- Profesor Feliss – szepnęłam. Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam, że zmieniłam się w wysoką,  szczupłą i zadziwiająco młodą jak na nauczycielkę obrony przed czarną magią kobietę. – Nieźle – mruknęłam pod nosem i wyszłam z pokoju wspólnego. Szłam tak sobie przez cały zamek, rozglądając się niespokojnie za Filchem lub prawdziwą Feliss, gdy w końcu dotarłam do znajdującego się na 1 piętrze pomieszczenia, w którym Slughorn magazynował swoje zapasy eliksirów i składników.
- Alohomora  - szepnęłam, machając różdżką. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Rozejrzałam się niespokojnie, czy aby Irytek nie pojawił się tu przez ten hałas. Weszłam po cichutku do magazynku i zaczęłam szukać tego, po co tu przyszłam. W końcu znalazłam. Wzięłam do ręki małą fiolkę z eliksirem umiejętności i schowałam do kieszeni szaty.  Rozejrzałam się, czy po korytarzu nikt nie idzie. Na szczęście w tej części szkoły nie było żywej duszy. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do dormitorium.
- Co pani tu robi o tej porze, Privonnio? – rozległ się głos za moimi plecami. Zamarłam. Zaraz, zaraz, przypomniałam sobie, wyglądam jak Feliss, więc nie dostanę szlabanu. Odwróciłam się już czując się pewniej.
- Mogę pana o to samo zapytać, Argusie Filch – odparłam zdawkowo. Woźny popatrzył na mnie czujnie tymi swoimi parszywymi oczkami, myślałam, że serce mi zaraz wyskoczy z piersi. – A teraz pozwól, że wrócę do siebie. Radzę ci zająć się swoimi sprawami, Filch – widziałam, że charłak chce coś dodać, ale oddaliłam się szybko. Cudem udało mi się przejść niezauważoną przy Irytku, który szykował jakiś obrzydliwy dowcip dla pierwszoroczniaków. W końcu dotarłam do północnej wieży, gdzie znajdowało się dormitorium Ravenclaw, odpowiedziałam szybko na zagadkę (krukoni nie mieli hasła, tylko zagadki) i weszłam na palcach do sypialni, starając się nikogo nie obudzić. Okazało się, że niespecjalnie mi się to udało, bo za chwilę usłyszałam zdziwiony szept.
- Profesor Feliss, co pani tu robi o takiej porze? – spytała Ivanne, ziewając, a ja uświadomiłam sobie, iż zapomniałam wrócić do swojej postaci.
- Cicho, Iv – syknęłam. – To ja.
- Elena? Po co używałaś medalionu w samym środku nocy? – zadała kolejne pytanie, układając się wygodnie na poduszce, ale zanim jej odpowiedziałam, ona już zasnęła. Wyjęłam z kieszeni fiolkę i wrzuciłam do torby. Użyję jej rano, postanowiłam.
- Elena Elfein – mruknęłam pod nosem i znowu byłam piętnastoletnią, krukonką w pomiętej, rubinowej piżamie.  Wróciłam do łóżka i z powrotem zagrzebałam się w kołdrze. Dalej dręczyły mnie koszmary.
***
Nad ranem obudziła mnie kłótnia Mirandy Rose z Laną Farah.
- To nie moja wina! – zapierała się Lana. – Trzeba było nie zostawiać tego na wierzchu.
- Dobrze wiem, że ty to zabrałaś! Mój pamiętnik wcale nie leżał na wierzchu! Oddawaj go, już! – wykrzykiwała wściekła Miranda. Zdziwiło mnie to, gdyż zawsze była tą najspokojniejszą, dlatego wybrano ją na prefekta.
- Piwo kremowe do końca już wyżarło wam mózg?  - spytałam, przekrzykując je obie. Obie dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione, ze już nie śpię.
- Obudziłyśmy cię? – odezwała się Lana.
- Nie, ależ skąd. Oczywiście, że mnie obudziłyście! Wasze wrzaski mogłyby postawić umarłego na nogi! – odpowiedziałam zirytowana. Ivanne zachichotała.
- Eleno, nawet nie wiesz ile czasu musiałam ich słuchać – powiedziała ze zbolałą miną.
- To czemu nie poszłaś do pokoju wspólnego? – spytałam, ziewając.
- Sama zejdź tam na dół, wróć tu i zadaj mi to pytanie jeszcze raz – odparła Ivanne. Wygrzebałam się z łóżka, naciągnęłam szlafrok i poszłam do pokoju wspólnego, ciekawa o co może chodzić Iv. Schodząc po krętych schodach, usłyszałam pojedyncze, w miarę ciche wybuchy. Gdy przekroczyłam prób salonu, zobaczyłam Liama Petersona, Dereka Brandy i kilka młodszych krukonek, podziwiających jak chłopcy wystrzeliwują małe petardy, które owszem były ciche, ale wystarczająco silne, aby poprzewracać większość mebli. Tak się kończy wpuszczanie ich do sklepu Zonka.
- Co wy idioci tu odwalacie? – spytałam na wejściu i dopiero teraz cała grupka zauważyła, że tu jestem.
- Już sobie postrzelać nie można? – spytał Derek, dusząc w sobie śmiech. Ich adoratorki zachichotały. Przewróciłam teatralnie oczami.
- Oj, chyba nie przeszkadza ci lekki bałagan? – odezwał się Liam.
- Masz rację, co mogłoby mi przeszkadzać w tym, że nas pokój wspólny wygląda jakby przeszło po nim tornado. Banał! – odpowiedziałam. – A tak poza tym radzę wam rozdzielić swoje dziewczyny. Kłócą się w dormitorium i jak ktoś ich nie pogodzi to się chyba pozabijają – popatrzyli po sobie przestraszeni. Wiedzieli do czego zdolne są Miranda i Lana, gdy się je rozwścieczy. Byli już na 6 stopniu, gdy schody zamieniły w zjeżdżalnię, rozległ się przeraźliwy alarm i oboje zjechali twarzami do ziemi pod moje stopy. – Nigdy mi się to nie znudzi – stwierdziłam z uśmiechem. Kiedy schody stały się z powrotem schodami, poszłam doprowadzić się do ładu. Gdy już  upodobniłam się do ludzi, wypiłam po kryjomu pół eliksiru i wystarczyło już tylko raz przeczytać recepturę, aby ja zapamiętasz.
- Zdajesz sobie sprawę, że jak się nie nauczyłaś do tej pory, to już się nie nauczysz tego pokrętnego wywaru, czy co to tam jest? – spytała, stojąca nade mną Ivanne.  – Zresztą ja też nie umiem, oblejemy razem – stwierdziła, siląc się na uśmiech.
- A jeśli ci powiem, że zaliczysz to na W (najwyższa ocena)? – odezwałam się, patrząc na nią z tajemniczym uśmiechem.
- Pomyślałabym, że zwariowałaś – odparła, wzruszając ramionami. Pokazałam  jej gestem dłoni, że ma się przybliżyć. Gdy już to zrobiła, szepnęłam do jej ucha:
- Powiem ci coś, tylko nie piszcz. W nocy gwizdnęłam Slughornowi trochę eliksiru umiejętności. To było w tedy, kiedy zobaczyłaś, że jestem profesor Feliss. Połowę już wypiłam, drugą mogę dać tobie.
- Serio? Eleno, ratujesz mi skórę – odparła również szeptem, a ja  wyciągnęłam z kieszeni fiolkę z różowawym płynem.
- Masz, ale pamiętaj, że jak ma zadziałać, musisz chociaż raz przeczytać recepturę, jasne? – Ivanne pokiwała gorliwie głową i położyłam jej fiolkę na wyciągniętej dłoni. Potem zeszłyśmy na śniadanie. Szukałyśmy wolnych miejsc, gdy nagle zauważyłam go.
- Damon! – pisnęła Ivanne, rzucając mu się na szyję. Chłopak odwzajemnił uściski jakby nigdy nic.
- Cześć – przywitaliśmy się jednocześnie, co wywołał nasz śmiech. Zaraz spoważniałam. Zajmując miejsce koło niego, szepnęłam:
- Jak się czujesz? Trzymasz się jakoś? – popatrzyłam na niego współczująco.
- Wszystko w porządku – odpowiedział, siląc się na uśmiech. – Nie przejmuj się. Dzięki pani Pomfrey, rana się już nawet zabliźniła – powiedział, dotykając znacząco ramienia.
- Przepraszam – powiedziałam łamiącym się głosem.
- Ale za co? – popatrzył na mnie ze szczerym zdziwieniem.
- Jak to za co? Gdyby nie te głupie sprawdziany qudditcha to nie przyszedłbyś mnie dopingować, a gdybyś nie przyszedł to to by się nie stało – stwierdziłam cicho, starając się zapanować nad głosem. – Przepraszam.
- Eleno, zrozum – powiedział patrząc mi głęboko oczy. – To nie jest twoja wina. Nie mogłaś tego przewidzieć. Przestań się w końcu obwiniać. Wymusiłam na swojej twarzy lekki uśmiech. On też się uśmiechnął, po czym nałożył sobie obfitą porcję indyczych udek (tak, obiadowe dania podawano nam też na śniadanie). Poszłam w jego ślady i też sobie czegoś nałożyłam, a Ivanne zapytana o to, czemu nie wie stwierdziła, że musi się odchudzać, no to musiałam jej powiedzieć, że chyba zgłupiała, gdyż była chudsza ode mnie, a ja byłam jedną ze szczuplejszych dziewczyn, ale Iv dalej obstawała przy swoim. Kiedy sala już powoli pustoszała, podszedł do nas Cedric.
- No cześć – przywitała się z uśmiechem.
- Hej – odpowiedzieliśmy chórem, ale z tą różnicą, że ja i Iv powiedziałyśmy to z entuzjazmem, a Damon mruknął to od niechcenia.
- Odwołali naszą pierwszą lekcję i tak sobie pomyślałem (zgodnie z planem powinniśmy mieć zaraz pierwszą godzinę zaklęć, wspólnie), może przejdziemy się gdzieś razem?- zaproponował.
- Ivanne, jesteś pewna, że nie mógłbym się go pozbyć, nie czekając do pełni? – spytał szeptem Damon, tak, że usłyszała to tylko nasza 3. Posłałam mu piorunujące spojrzenie, a on dodał – No co? Trzeba przetestować nowe umiejętności – Iv zachichotała.
- O, Ivanne – przypomniał sobie Cedric – Scott pytał, czy nie poszłabyś z nami – przyjaciółka się zarumieniła i odpowiedziała, że chętnie się z nami przejdzie. Ced nie chcąc zostawiać Damona samego, zaproponował, że może nam towarzyszyć, ale on tylko rzucił:
- Nie, dzięki. Jakoś tak gorzej poczułem. Wracam do dormitorium.
- Jak chcesz – odparł Gryfon, wzruszając ramionami, po chwili dodał – To poczekajcie chwilkę – spojrzał w stronę stołu Gryffindoru. – Scott chyba uświadomił sobie, że chce jeszcze zjeść dokładkę. Zaraz po was przyjdziemy – uśmiechnął się olśniewająco, oddalając się.
- Co ci jest? – spytałam.
- No wiesz… Wszystko mnie boli, serce mi kołacze, o i jeszcze mroczki przed oczami – zakaszlał. – Zimne poty. Ah, ja chyba umieram! – przystawił dłoń do czoła w dramatycznym geście. - Jaka szkoda, że przegapię spotkanie z panem idealnym – prychnął pod nosem. – Muszę już iść, chcę się położyć – oznajmił, wstając od stołu i idąc w stronę drzwi zanim zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć.
- Myślisz, że serio mu coś jest? Może powinnyśmy zostać z nim… Co jak to przez.. no wiesz przez co… - spytałam Iv szeptem.
- Eleno, ty naprawdę nie widzisz, że on udaje? Po prostu nie chce spędzać ani minuty w towarzystwie Whitforda – odpowiedziała.

                                                      Miranda (Elena)

3 komentarze:

  1. Czy ja już mówiłam że nie lubie Cedryka !
    Rozdział bardzo bardzo badzo mi się podoba ;>
    Wiedzę że nie możesz narzekać na brak weny ;)
    I bardzo dobrze pisz nastęny rozdział.I jeśli wpadniesz na pomysł żeby Cedryka zjadła mysz na tym spacerze jestem za !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezuss...ty to masz pomysły.Nie grozi ci jak na razie brak WENY ale gdyby to na wszelki wypadek życzę WENY!!
    Świetny rozdział i przepraszam,że nie komentowałam :(
    Pozdrawiam Vicky :)

    OdpowiedzUsuń